Przejdź do głównej zawartości

Filipiny II


Oto część druga i zarazem ostatnia na temat Filipin. Na początku zacznę od moich opinii, doświadczeń, być może porad, a potem przejdę do opisu moich doświadczeń z tym krajem.

Tak jak pisałem wcześniej, pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy to powolność. Tu jakby nikomu się nigdzie nie spieszyło. Ludzie chodzą powoli. Być może dlatego, że chodzą w klapkach. Nie, nie w sandałach. Wszyscy tu chodzą w klapkach i nie widzą powodu, żeby założyć sandały. Nawet jak poszliśmy z moich hostem do wodospadów, gdzie trzeba było trochę się przedzierać przez kamienie, trochę podciągnąć(wspinanie to chyba za mocne słowo), to on wraz ze swym kolegą, chodzili w klapkach. Dla Filipińczyków wręcz niewyobrażalne jest chodzić na dłuższe dystanse. 200 metrów to wystarczający powód, żeby skorzystać z podwózki. Jak pytałem o drogę w pewnym miejscu, to usłyszałem coś w stylu „Panie, co pan to jest 5 kilometrów, musisz pan motocyklem”.

Kolejną rzeczą, którą mi się rzuciła w oczy to prowizorka i brak jakichkolwiek norm i przestrzegania przepisów. Chcesz przejść przez jezdnie, to jest to tylko twój problem. Nikt cię nie przepuści, nawet jak jesteś w połowie jezdni, na przejściu dla pieszych. Trzeba po prostu przebiec, kiedy jest to możliwe, pas jezdni, po pasie. Choć same pasy, jak inne tego typu znaki drogowe, są ewidentnie tylko sugestią dla kierowców. Zapomnijcie też o tym, że chodnik jest dla pieszych. Można parkować na całej jego szerokości.

No dobrze to teraz coś o tym jak poruszać się po kraju. Po za samolotami, z których właściwie nie korzystałem. Mamy jeepney'e – przerobione jeepy, czy ciężarówki. Każdy jeepney jest zupełnie inny widać, że został przerobiony inaczej. Zwykle są wydłużone. Siedzenia znajdują się wzdłuż pojazdu przy jego bokach. W jeepney jak w większości pojazdów tutaj zawsze można wepchnąć jeszcze jedną osobę. Można się zawiesić z tyłu za poręczę, albo jechać na dachu. Jeepney jeżdżą głównie na krótszych dystansach, lub wewnątrz miast. Zwykle też mają wymalowane na bokach trasy, a raczej punkt początkowy i końcowy trasy.




Autobusy są różne. Niektóre zupełnie takie jak u nas ( te najdroższe z klimatyzacją), w większości przypadków są to jednak sypiące się graty, gdzie pojemność jest nieograniczona. Koszt podróży w jeepney'ach i najtańszych autobusach to zwykle około 1 PHP(7 groszy) za kilometr. Jedną z właściwości jeepneyów i autobusów jest to, że nie mają rozkładu, a kierowcy wolą poczekać, aż im się pojazd zapełni. Raz siedziałem 2 godziny i ciągle mi się wydawało, że zaraz ruszy, no bo przecież już jest dużo osób, ale kierowca miał inne zdanie. Kolejną właściwością tych dwóch powyższych środków komunikacji, że zatrzymują się nieograniczoną ilość razy. Tu każdy oczekuje podwózki bezpośrednio pod swoje drzwi. Co z tego, że sąsiad przed chwilą wysiadł, przecież ja mieszkam, 50 metrów dalej. Może się zdarzyć, że w wiosce z 10 domami, autobus zatrzyma się przy pięciu z nich. Powoduje to, że nigdy nie wiadomo jak długo będzie jechał autobus, ale zwykle nieproporcjonalnie długo do pokonywanego dystansu. Zwykle w autobusach, zamiast 4 zamontowane jest 5 wąskich siedzeń w rzędzie. Ja się nie mieściłem.

 




Inną opcją są klimatyzowane autobusy, które się nie zatrzymują, albo vany. Vany, czyli po naszemu busiki, jeżdżą od jednego miasta do drugiego. Ruszy jak zbierze się komplet,a komplet to jak na 3 miejscach siedzą 4 osoby, czyli podobnie jak w tańszych autobusach. Czas jest jednak dużo szybszy, bo van zatrzymuje się tylko tam, gdzie ktoś wysiada. Koszt od połowy do dwukrotności ceny jeepney'a, albo taniego autobusu.


Inną opcją podróży są motocykle i trycykle(motocykle z przyczepką – używam kalki z języka angielskiego). Tryckle wyglądają różnie, głównie zauważyłem regionalizmy wyspowe, czyli że na danej wyspie preferują inny typ przyczepek. Mimo, że wydają się małe mogą pomieścić ogromne ilości ludzi. Mi się udało zauważyć, aż 12 osób jadących na trycklu. W mniejszych miastach, są podstawowym środkiem komunikacji.





Motocyklyści chętnie podwiozą cię, gdzieś za pieniądze. Tu też ilość osób może być zaskakująca. Dość tanie może być wynajęcie motocyklu, by zwiedzać wyspę. Słyszałem o cenach od 300 PHP za dzień. Ja niestety prowadzić tego nie potrafię, więc nie skorzystałem, ale brzmi dość ekonomicznie.

No dobra, teraz coś innego - „Hey Joe” - „Hi Joe. To często słyszałem przechodząc przez mniejsze miasta i miejscowości. Dla przeciętnego Filipińczyka, każdy biały jest amerykaninem i do tego bogatym. Masz wielki plecak, właśnie wyszedłeś z namiotu na plaży, to bez znaczenia. Tutejsi nie rozumieją idei taniej podróży. Dla nich podróż to ogromne wydatki, więc myślą, że skoro ty podróżujesz to jesteś naprawdę bogaty. Chętnie podejdą i zaproponują taxi, podwózkę samochodem, za ogromne pieniądze, czy też dziewczyny (raz mnie zaczepił alfons). W mniejszych miejscowościach biały podróżnik robi wrażenie. Co druga osoba mówi „HI”, Hi joe” niesposób wszystkim odpowiedzieć. Zagadują, pytają dokąd, po czym proponują użycie trycykla (oni przecież nie lubią chodzić).

Co do autostopu to trochę mi się udało, ale ludzie się dziwią. Nie są wstanie zrozumieć, że ty biały nie chce zapłacić. Oni cię przecież wszędzie zawiozą, gdzie tylko chcesz, rzuć tylko trochę twojego grosza, przecież dla ciebie to drobne. Przyznam jednak, że raz jeden motocyklista zatrzymał się i zaproponował mi podwózkę, za darmo. Jedak dużo kierowców zatrzymuje się i próbuję ci tłumaczyć, że za darmo to się nic nie da. Ciężko łapać stopa będąc otoczonym motocyklistami liczącymi, że w końcu zmienisz zdanie.

Same drogi to głównie drogi z dwoma pasami, każdy w jedną stronę, bez poboczy. Często w nienajlepszym stanie, a w trakcie mojej podróży, w dużym stopniu w przebudowie.



Promy i łodzie to sposób, w który przenosiłem się między wyspami. W każdym porcie poza biletem trzeba zakupić też, opłaty terminalowe, a czasem jeszcze klimatyczne. Oczywiście nie da się tego zrobić w jednym okienku, nawet gdy w porcie jest tylko jedna firma, a okienka są obok siebie. Transport między sąsiednimi wyspami to koszt między 100, a 500 PHP. Niektóre łodzie wyglądają tak jakby się miały zaraz rozpaść. Nie dziwi mnie więc, że przed pokazaniem instrukcji ratunkowych, na ekranach pojawia się modlitwa.
Filipińczycy chętnie mówią, że są katolikami. Pełno jeepney'ów wymalowanych jest w Jezusy i Maryje. Właśnie siedzę na lotnisku w Cebu i leci tu, w telewizji, program religijny, w którym facet tłumaczy, dlaczego arka Noego była faktem historycznym i jakie to wszystko logiczne.
Port w Tagbilaran



Domy – to temat ciekawy. Ma się wrażenie, że co najmniej połowa domów jest zbudowana ze zwykłych patyków, jednak klimat robi swoje musi być przewiewnie, chyba że ma się klimę. Ludzie żyją tutaj całymi rodzinami i śpią w jednym pokoju całą wielką rodziną. Parokrotnie pytany byłem przez ludzi wieku dwudziestuparu lat, gdzie są moi rodzice.


Filipińczycy używają dwóch języków oficjalnych, w tym angielskiego, więc wszyscy przynajmniej rozumieją angielski,a większości także w nim mówią.

Kupując tu wodę można zaoszczędzić na butelkach, kupując ją z automatów. Koszt to 1 peso za szklankę wody. Przy automatach leżą też plastikowe torebki, w które można nalać wodę.

Warto też pamiętać o tym, że kraj ten położony jest dość blisko równika, więc dzień zwykle zaczyna się i kończy około godziny 6 (wieczorem 18). Temperatury rzadko spadają tutaj poniżej 30 stopni( a przynajmniej nie podczas mojego pobytu). Nawet nocą ciężko tu spać bez klimatyzacji, lub chociaż wiatraka.

Uff dużo tego wyszło, a mam wrażenie, że sporo rzeczy pomiąłem.

No dobra teraz o mojej podróży. Z Boracay statkiem przedostałem się do Caticlan, tu prosto z portu zagadany prze kierowcę wsiadłem do vana do Iloilo(koszt 350 PHP). Miasto raczej niezbyt ciekawe, choć ma dużo pięknych starych budynków. Niestety nie wszystkie są w dobrym stanie. Moim gospodarzem z CS była tu Queenie, która wróciła tam, po latach mieszkania w Boracay.
W domu mieszkają sobie jaszczurki i gekon. Zjadają komary, więc są miele widzanymi gościami.





polski akcent








tu spałem

W trakcie mojego pobytu, poczułem się trochę jak na działce w Polsce. Na ganku grill, akurat spadł deszcz. Z grilla karkówa. Dodam jeszcze, że kuchnia Filipińska bardzo się nie różni od polskiej. Głównie to zamiast ziemniaków jest ryż, a tak to mięso z kurczaka, albo wieprzowina. Do tego je się też sporo mango.



Jadąc do Iloilo vanem, wyglądając przez okno i widząc ciekawe krajbrazy, zacząłem tęsknić za autostopowym sposobem podróżowania, gdzie mógłbym się od czasu do czasu przyjrzeć przypadkowym miejscom. Postanowiłem, więc że skoro mam czas, to spróbuję podróżować od miasta do miasta. Po dwóch nocach w Iloilo ruszyłem łodzią do Bacolod (400php). Tam zacząłem iść za miasto szukając miejsca do łapania stopa, ostatecznie wsiadłem do autobusu i przeniosłem się do następnego miasta i tak 2 razy. Ostatecznie wylądowałem już po zmroku w Binalbagan.
Postanowiłem rozbić namiot na plaży, jednak ciężko było na nią trafić. Przeszedłem przez bar karaoke i w ten sposób byłem na plaży. Jednak ludzie z baru bardzo zainteresowali się, co też ja tam im robię na plaży. Po wyjaśnieniach zaproponowali, żebym rozbił namiot na ich terenie. Zmusili mnie za to, żebym zaśpiewał coś w karaoke. Swoją drogą wszyscy Filipińczycy lubią karaoke. Niektórzy potrafią wystawić zwój sprzęt na ulicę, żeby wszyscy ich słyszeli.





Po zapoznaniu się z rodziną właścicieli zostałem zabrany na Fiestę. Pojechaliśmy do lokalnej hali, gdzie odbywał się konkurs, na najlepiej przebranego, za kobietę, faceta. Ja nie rozumiałem dlaczego, ale wszyscy się chyba dobrze bawili.




Następnego dnia ruszyłem do Dumaguete. Mój host Noel też jest programistą, ale jest nowy w mieście. Samo miasto jest miastem studenckim. Chyba najbardziej zadbanym,a na pewno jedynym, w którym kierowca puścił mnie na pasach (byłem w szoku).











Drugiego dnia pobytu mój gospodarz zmusił swojego zmotoryzowanego kolegę, do wybrania się do wodospadu Pulangbato. Jechaliśmy we trzech na jednym motorze. Helbert, kolega Noela, okazał się być pierwszym poznanym Filipińczykiem, który był minimalnie wyższy ode mnie. Ogólnie czuję się tu bardzo wysoki.
By dotrzeć do jednego z wodospadów musieliśmy trochę przejść w terenie. Moi gospodarze, oczywiście, w klapkach.


siarka


















Z Dumaguete wybrałem się do Cebu. Najpierw Jeepnay do Sibulan za 20 php potem łódź, za 50 php, a potem klimatyzowany autobus za 170 php. Klima jak w lodówce, ale co robić. Przynajmniej siedzenia były normalnej wielkości.



Cebu -miasto Magellana. Mój gospodarz JP jest bardzo aktywnym uczestnikiem CS. Gdy do niego przyjechałem gościł już 2 innych ludzi: Argentyńczyka i Rosjanina, który ledwo mówił po angielsku, więc trochę robiłem prze chwilę za tłumacza. Na nocleg razem z Jaypee wybraliśmy się do jego znajomych, natomiast pozostali goście zostali w mieszkaniu JP, gdyż następnego dnia ruszali w swoje strony.







Następnego dnia,w niedzielę, odbyło się szalone przyjęcie CS z Cebu przy basenie. Ja się tam trochę dziwnie czułem, bo nikogo nie znałem, ale sama miejscówka świetna, jak z amerykańskich filmów.



W poniedziałek rano ruszyłem zobaczyć wyspę Bohol. Wyspa ta jeszcze nie w pełni podniosła się po trzęsieniu ziemi w listopadzie 2013. Część swoich rzeczy zostawiłem w domu Jaypee.

Za łódź, z Cebu do Tubigon zapłaciłem 200 php, następnie czekałem 2 godziny w autobusie, który powoli się zapełniał, na ale przynajmniej nie zatrzymywał się cały czas. Autobus do Carmen za 50 php. Stąd tylko 5 kilometrów do Czekoladowych wzgórz, chciałem się przejść, ale trafiła mi się podwózka i to za darmo.

uszanowanko



chlebki (bułeczki) tania opcja jedzenia. kosztują od 2 do 10 php za sztukę










Następnie autobus do Tagbilaran za 60 PHP. Ten autobus zatrzymywał się po absolutnie każdym domem na trasie ( no dobra nie pod każdym, ale myślę, że chyba ze 100-200 razy to się zatrzymał)




W nocy autostop na plaże( tak udało się, ale kierowca to Niemiec, a nie żaden tubylec) na wyspie Panglau. Namiot rozbiłem schowany w skałach. Tak się cieszyłem, że tak się fajnie udało schować, aż nie wszedłem do tej sauny.




Rano jeepay do Tagbilaran za 25 php, prom za 500php i byłem w Cebu.
chyba mój najtańszy posiłek 25 php (1,80 pln)

Wieczorem lot do Manili, a z rana do Tajpei. Za ten drugi lot musiałem dopłacić 550 php opłaty lotniskowej.

Komentarze

  1. Śledzę z uwaga i przyznam, że byłem ciut zaniepokojony ostatnia dłuższą przerwą w relacjach.
    Pozdrawiam ciepło i przesyłam pozdrowienia od Twojej mamy. Mariusz B.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Norwegia 2015 cz III (Trondheim, Bodø, Lofoty)

W piątek 3 lipca około 15:30 dotarłem do Trondheim. Zostałem wysadzony w samym centrum i teoretycznie mogłem pozwiedzać jeszcze tego samego dnia miasto, ale byłem potwornie zmęczony.

Szkocja 2017 VI - Fort William, Loch Lomond

12 ‎lipca 2017 opuściłem wyspę Skye. Dzięki autostopowi dostałem się pod zamek Eilean Donan. Do samego zamku nie wszedłem, ale widoki z zewnątrz wspaniałe. On 12 of July I left the Isle of Skye and hitchhiked to Dornie where the Eilean Donan castle is located. I didn’t enter the castle but the views from the outside were splendid. 

Norwegia 2015 cz IV (Tromsø, Alta i droga do Nordkapp)

To miał być już ostatni wpis z Norwegii, ale ze względu na ilość zdjęć i to, że to już mam przygotowane, postanowiłem go jednak rozbić na 2.