Z góry przepraszam, za długość tego
wpisu, ale nie miałem czasu napisać wpisu w połowie wizyty w
Japonii. Nie widzę sensu dzielenia jednego tekstu na pół, więc
wszystko będzie w jednym. Po pozytywnych opiniach o moim wpisu o
Tajwanie, muszę was zmartwić tu nie będzie tak fajnie. Nie mam
takiego entuzjazmu do tego miejsca, żeby pisać jak było ekstra.
Było naprawdę ciekawie, ale... no właśnie sam nie wiem jak to
nazwać, zresztą może po prostu przejdę do opisu.
Japońska część podróży to jak
dotąd ta najgorzej przygotowana. Prawie wszytko robię tu na
ostatnią chwilę. Pierwsze potwierdzenie kanapy dostaję dzień
przed przylotem. Dalej też wszystko na ostatnią chwilę. Bez
zupełnego planu, gdzie, co, kiedy i po co. Prawdopodobnie moje
nieprzygotowanie wpłynęło na moją ocenę kraju.
Dużym szokiem okazały się ceny w Japonii. Niby się tego spodziewałem, ale po pobycie na Filipinach, gdzie za 7 złotych można było zjeść w dobrym miejscu i Tajwanie, gdzie jedzenie też było dość tanie, długo zajęło mi przestawienie się do tego, że wydanie mniej niż 50 złotych dziennie jest praktycznie niemożliwe.
Co do samych Japończyków to mimo że są raczej pomocni (o ile się ich o coś poprosi) to raczej trzymają pewien dystans. Nie mogę powiedzieć, żebym poznał Japończyków. Moi gospodarze byli raczej mocno zajęci i spędzaliśmy wspólnie może ze 2 godziny dziennie. Pewne hasło rzuciło mi się w oczy jadąc autostopem. Jeden z samochodów miał napisane także po angielsku coś w stylu „aby być dobrym korporacyjnym obywatelem”. Tak właśnie widziałem Japończyków, zwłaszcza na początku mojej podróży. Wszyscy w swoich mundurach, czy to szkolnych, czy pracowników korporacji. Dopiero w Tokio zobaczyłem trochę luźniejszy styl i ludzi na ulicach, nie mających na sobie białych koszul.
Większość Japończyków nie mówi po angielsku, ale w prostych sprawach daje się dogadać używając gestów.
Z praktycznych porad to ta, którą odkryłem chyba 4 dnia mojej podróży i korzystałem skutecznie przez cały mój pobyt, poza ostatnim przejazdem. Otóż bilety na pociągi i metro można kupować ulgowe. Kupuje się je w automacie, wybierając odpowiednią kwotę na podstawie mapy. Fizycznie bilet ulgowy, od normalnego się nie różni, a płaci się połowę. Przyznaję jednak, że ostatniego dnia pobytu w Japonii, kontroler przy brakach zawołał mnie, że mam bilet ulgowy. Zabrał mi bilet, zwrócił pieniądze i kazał kupić normalny. Nie do końca wiem jak to sprawdził, ale mógł widzieć jak kupowałem, lub wyświetliła mu się informacja na ekranie. Kontrolerzy siedzą za okienkami przy bramkach i zwykle mówią do mikrofonu coś w stylu „Dziękuję”. Przez ponad tydzień jeździłem na ulgowych i było spoko. Pozwoliło mi to oszczędzić dużo pieniędzy. Od mojego pierwszego hosta do centrum Osaki płaciłem 18 złotych tylko w jedną stronę, więc gdybym od razu jeździł na ulgowych było by to tylko 9. Japończycy to jednak nie takie polaczki cwaniaczki jak ja (nie żeby każdy Polak był cwaniakiem) i nie do pomyślenia dla nich są takie rzeczy. Dwa razy zapomniałem zabrać jakichś swoich rzeczy na godzinę-dwie i zawsze leżały tam, gdzie je położyłem. Nawet w sklepach część towaru znajduje się na zewnątrz i nikt nich tego nie pilnuje.
Co do metra i kolei to mam dla niektórych z was zawód. Otóż nie ma upychaczy. Co więcej, ludzie czekają w kolejkach do drzwi (są zaznaczone na peronach, a pociąg zatrzymuje się idealnie tam, gdzie powinien) i jak się nie zmieszczą, to czekają na następny pociąg (w takim pełnym pociągu, na nasze standardy jest jeszcze trochę miejsca). Ciekawe jest też, że linie kolejowe prowadzą różne firmy. W Tokio są nawet 2 różne sieci metra,a właściwie to jest ich więcej, ale to że ten sam pociąg po pewnej stacji staje się pociągiem innego przewoźnika i dla turysty takiego jak ja(nie mam super karty do przedpłaty za bilety) wymaga wyjścia z niego, przejścia przez bramki i zakup następnego biletu.
Przed opisem mojej wyprawy krok po kroku, dodam jeszcze, że po Tajwanie, bardzo chciałem zobaczyć jak najwięcej świątyń. Problem w tym, że połowy z nich nie jestem w stanie rozróżnić. Myślałem, początkowo, że to brak znajomości kultury i religii, jednak niektórzy Japończycy z którymi jechałem samochodem lub mnie gościli, przyznali, że też nie widzą dużych różnic. Niby spoko, ale jak jakaś świątynia ma być jakąś super atrakcją, za wstęp do której trzeba płacić 15 złotych, to fajnie jakby się wiedziało, co w niej jest takiego ekstra (po za tym, że stoi w tym miejscu od tysiąca lat, tylko że odbudowywana). Często te które nie były tymi głównymi atrakcjami turystycznymi podobały mi się bardziej. Czasem też tam, gdzie wejście jest płatne obowiązuje zakaz robienia zdjęć.
Acha i jeszcze jedna praktyczna rada. Połowa atrakcji turystycznych w Japonii zamykana jest o godzinie 16:00, część do 17, inne do 18. Po 18 nie wejdziemy do żadnego Muzeum, czy świątyni(tych będących atrakcjami turystycznymi). Warto więc wstawać wcześnie, bo np. świątynie mogą być otwarte od 6 rano.
Moją podróż rozpocząłem na lotnisku Kansai (KIX) tu niestety odkryłem, że większość japońskich bankomatów nie przyjmuje zagranicznych kart płatniczych. Na lotnisku był tylko jeden czynny bankomat i to nie nadający się dla mnie. Na szczęście miałem trochę gotówki w USD, a kontor był.
Tuż przed północą dotarłem do mojego gospodarza Yosuke, kontrolera lotów na lotnisku. Yosuke mieszka w Izumisano, blisko lotniska, ale daleko od centrum Osaki. No, ale przyjął moją prośbę z ostatniej chwili.
Rano ruszyłem około 7 do Osaki. Czekając na otwarcie Informacji turystycznej, próbowałem usiąść sobie przy ścianie dworca (Namba), gdyż o żadnej ławce nie było mowy. Od razu zjawił się ochroniarz i dał mi do zrozumienia, że skoro nie ma ławek to tu się nie siedzi („ordnung must sien”).
Po dostaniu informacji udałem się na główną ulicę Osaki, nieco opustoszałą o wczesnej porze. Początkowo zastanawiałem o się o co tu chodzi, przecież tu nie się nie dzieje, no ale to wszystko przez porę dnia. Następnie poszedłem na zamek. Zamek znajduje się wielkich fortyfikacjach. Sam zamek zbudowano po wojnie i mieści się w nim muzeum Miasta, więc nie wszedłem, ale okolica ciekawa. W tym momencie pomyślałem, że moja sława japońskiego turysty dotarła, do Japonii, gdyż poproszono mnie o wykonanie zdjęć.

Dużym szokiem okazały się ceny w Japonii. Niby się tego spodziewałem, ale po pobycie na Filipinach, gdzie za 7 złotych można było zjeść w dobrym miejscu i Tajwanie, gdzie jedzenie też było dość tanie, długo zajęło mi przestawienie się do tego, że wydanie mniej niż 50 złotych dziennie jest praktycznie niemożliwe.
Co do samych Japończyków to mimo że są raczej pomocni (o ile się ich o coś poprosi) to raczej trzymają pewien dystans. Nie mogę powiedzieć, żebym poznał Japończyków. Moi gospodarze byli raczej mocno zajęci i spędzaliśmy wspólnie może ze 2 godziny dziennie. Pewne hasło rzuciło mi się w oczy jadąc autostopem. Jeden z samochodów miał napisane także po angielsku coś w stylu „aby być dobrym korporacyjnym obywatelem”. Tak właśnie widziałem Japończyków, zwłaszcza na początku mojej podróży. Wszyscy w swoich mundurach, czy to szkolnych, czy pracowników korporacji. Dopiero w Tokio zobaczyłem trochę luźniejszy styl i ludzi na ulicach, nie mających na sobie białych koszul.
Większość Japończyków nie mówi po angielsku, ale w prostych sprawach daje się dogadać używając gestów.
Z praktycznych porad to ta, którą odkryłem chyba 4 dnia mojej podróży i korzystałem skutecznie przez cały mój pobyt, poza ostatnim przejazdem. Otóż bilety na pociągi i metro można kupować ulgowe. Kupuje się je w automacie, wybierając odpowiednią kwotę na podstawie mapy. Fizycznie bilet ulgowy, od normalnego się nie różni, a płaci się połowę. Przyznaję jednak, że ostatniego dnia pobytu w Japonii, kontroler przy brakach zawołał mnie, że mam bilet ulgowy. Zabrał mi bilet, zwrócił pieniądze i kazał kupić normalny. Nie do końca wiem jak to sprawdził, ale mógł widzieć jak kupowałem, lub wyświetliła mu się informacja na ekranie. Kontrolerzy siedzą za okienkami przy bramkach i zwykle mówią do mikrofonu coś w stylu „Dziękuję”. Przez ponad tydzień jeździłem na ulgowych i było spoko. Pozwoliło mi to oszczędzić dużo pieniędzy. Od mojego pierwszego hosta do centrum Osaki płaciłem 18 złotych tylko w jedną stronę, więc gdybym od razu jeździł na ulgowych było by to tylko 9. Japończycy to jednak nie takie polaczki cwaniaczki jak ja (nie żeby każdy Polak był cwaniakiem) i nie do pomyślenia dla nich są takie rzeczy. Dwa razy zapomniałem zabrać jakichś swoich rzeczy na godzinę-dwie i zawsze leżały tam, gdzie je położyłem. Nawet w sklepach część towaru znajduje się na zewnątrz i nikt nich tego nie pilnuje.
Co do metra i kolei to mam dla niektórych z was zawód. Otóż nie ma upychaczy. Co więcej, ludzie czekają w kolejkach do drzwi (są zaznaczone na peronach, a pociąg zatrzymuje się idealnie tam, gdzie powinien) i jak się nie zmieszczą, to czekają na następny pociąg (w takim pełnym pociągu, na nasze standardy jest jeszcze trochę miejsca). Ciekawe jest też, że linie kolejowe prowadzą różne firmy. W Tokio są nawet 2 różne sieci metra,a właściwie to jest ich więcej, ale to że ten sam pociąg po pewnej stacji staje się pociągiem innego przewoźnika i dla turysty takiego jak ja(nie mam super karty do przedpłaty za bilety) wymaga wyjścia z niego, przejścia przez bramki i zakup następnego biletu.
Przed opisem mojej wyprawy krok po kroku, dodam jeszcze, że po Tajwanie, bardzo chciałem zobaczyć jak najwięcej świątyń. Problem w tym, że połowy z nich nie jestem w stanie rozróżnić. Myślałem, początkowo, że to brak znajomości kultury i religii, jednak niektórzy Japończycy z którymi jechałem samochodem lub mnie gościli, przyznali, że też nie widzą dużych różnic. Niby spoko, ale jak jakaś świątynia ma być jakąś super atrakcją, za wstęp do której trzeba płacić 15 złotych, to fajnie jakby się wiedziało, co w niej jest takiego ekstra (po za tym, że stoi w tym miejscu od tysiąca lat, tylko że odbudowywana). Często te które nie były tymi głównymi atrakcjami turystycznymi podobały mi się bardziej. Czasem też tam, gdzie wejście jest płatne obowiązuje zakaz robienia zdjęć.
Acha i jeszcze jedna praktyczna rada. Połowa atrakcji turystycznych w Japonii zamykana jest o godzinie 16:00, część do 17, inne do 18. Po 18 nie wejdziemy do żadnego Muzeum, czy świątyni(tych będących atrakcjami turystycznymi). Warto więc wstawać wcześnie, bo np. świątynie mogą być otwarte od 6 rano.
Moją podróż rozpocząłem na lotnisku Kansai (KIX) tu niestety odkryłem, że większość japońskich bankomatów nie przyjmuje zagranicznych kart płatniczych. Na lotnisku był tylko jeden czynny bankomat i to nie nadający się dla mnie. Na szczęście miałem trochę gotówki w USD, a kontor był.
Tuż przed północą dotarłem do mojego gospodarza Yosuke, kontrolera lotów na lotnisku. Yosuke mieszka w Izumisano, blisko lotniska, ale daleko od centrum Osaki. No, ale przyjął moją prośbę z ostatniej chwili.
Rano ruszyłem około 7 do Osaki. Czekając na otwarcie Informacji turystycznej, próbowałem usiąść sobie przy ścianie dworca (Namba), gdyż o żadnej ławce nie było mowy. Od razu zjawił się ochroniarz i dał mi do zrozumienia, że skoro nie ma ławek to tu się nie siedzi („ordnung must sien”).
Po dostaniu informacji udałem się na główną ulicę Osaki, nieco opustoszałą o wczesnej porze. Początkowo zastanawiałem o się o co tu chodzi, przecież tu nie się nie dzieje, no ale to wszystko przez porę dnia. Następnie poszedłem na zamek. Zamek znajduje się wielkich fortyfikacjach. Sam zamek zbudowano po wojnie i mieści się w nim muzeum Miasta, więc nie wszedłem, ale okolica ciekawa. W tym momencie pomyślałem, że moja sława japońskiego turysty dotarła, do Japonii, gdyż poproszono mnie o wykonanie zdjęć.
Hot dog w cieście. Jedna z tańszych opcji posiłku (około 3 złote) |
Kolejnym krokiem była świątynia, w informacji powiedziano mi, że skoro jadę do Kioto to powinienem sobie odpuścić świątynie poza tą jedną. Moim zdaniem była dość ciekawa, ale to prawda, w Kioto świątynie są wszędzie, w niezliczonej ilości.
Później kręciłem się po głównych
ulicach, tam gdzie nic się nie działo rano teraz kwitło życie.
Natknąłem się też na okolice ze sklepami z elektroniką - mieli
absolutnie wszystko.
Powrót na noc do Izumisano, a następnego dnia postanowiłem zaoszczędzić na bilecie i pojechać do centrum autostopem – udało mi się. Tego dnia na noc udało mi się załatwić nocleg w okolicach Kioto, więc ruszyłem z całym moim bagażem. Postanowiłem zwiedzić północne centrum Osaki (właściwe miasto Osaka). Po drodze postanowiłem skorzystać z przechowalni bagażu, na monety. Stwierdziłem, że nie będę brał tej wielkiej, bo przecież plecak się i do mniejszej zmieści, wystarczy tylko wyjąć parę rzeczy. I najprawdopodobniej właśnie w tym momencie, upychając bagaż do szafki, udało mi się złamać matryce w moim komputerze. No cóż... czasem warto pomyśleć co się robi.
Na noc dotarłem do Ray'a, Amerykanina mieszkającego od 6 lat w Japonii. Ray odpowiedział na moje zapytanie na couchsurfingowej grupie „kanapa w ostatniej chwili w Kioto”. Mieszka w miescowości Yawata, w połowie drogi między Kioto, a Osaką, ale dużo bliżej obu tych miejsc, niż mój poprzedni gospodarz. Gdy tylko dotarłem do jego domu zdałem sobie sprawę, że mój komputer nie działa.

Ray dał mi listę świątyń, które koniecznie muszę zobaczyć, a było ich od groma. Pierwszego dnia wybrałem się do Fushimi-Inari, gdzie znajduje się niezliczona ilość bram Tori. Jak się później dowiedziałem symbolizują one japońskie firmy.
Następnie obszedłem jeszcze parę miejsc, by potem niespodziewanie dostać informacje, że tu już nie wejdę, bo jest po 16. No, ale i tak doznałem pewnego przesytu świątyń. Zacząłem też próbować się dowiedzieć ile będzie kosztowała naprawa komputera. W miejscach, które odwiedziłem, chcieli jednak zbyt dużo, żebym mógł się zgodzić. Początkowo starałem się nie myśleć o komputerze, ale po jakimś czasie było trudno.
Drugi dzień w Kioto, zacząłem więc od poszukiwań miejsca, gdzie mój komputer zostanie naprawiony, za sensowne pieniądze. Udało się znaleźć, więc mogłem spokojnie dokończyć zwidzenia miasta. Poszedłem do Pałacu Cesarskiego, gdzie wstęp był za darmo, po okazaniu paszportu i wypełnieniu wniosku(zwiedzanie z przewodnikiem). Potem do jednej świątyni i następnie już nigdzie mi się nie udało wejść, więc udałem się do miasta Kuzuha, gdzie znajduje się najbliższa stacja kolei po drodze do mojego hosta. Pierwszy raz kupiłem ulgowy bilet na pociąg i od tego czasu już do końca wycieczki jeździłem na ulgowych.
Następnego dnia wyruszyłem w stronę miasta Nara. Postanowiłem ruszyć autostopem, żeby oszczędzić pieniądze, przecież nie dość że ogólnie drogo to jeszcze naprawa komputera też kosztuje. Dojście w sensowne miejsce do łapania zajęło mi godzinę czasu, ale było warto. Dość szybko zatrzymał się Minoru. Zaproponował mi, że jeżeli mi się nie spieszy do może zabrać mnie trochę dalej, do swojej świątyni (http://en.wikipedia.org/wiki/Tenrikyo), oraz na obiad, a potem odwiezie mnie do Nary. Nie mogłem odmówić takiej propozycji (zwłaszcza obiadu), więc zgodziłem się i pojechaliśmy do Tenri.
Po obiedzie, który był pierwszym razem, kiedy przypomniałem sobie jak używa się pałeczkami, Minoru odwiózł mnie do Nary. Tam zdążyłem wejść do świątyni z wielkim Buddą, kilku mało znaczących i przejść się po mieście. Nara słynie ze swoich jelonków, które chodzą sobie po parku miejskim i są karmione specjalnymi sucharami, przez ludzi. Zwierzęta te traktowane są jako święte i nie wolno im nic robić.
W Narze postanowiłem przespać się w namiocie w parku. Po raz pierwszy użyłem też na wyjeździe palnika gazowego(kupiłem butlę w Osace – cena jak w Polsce). Od raz przypomniał mi się klimat harcerski, oraz klimat dawnych wypraw autostopowych, z nocowaniem pod namiotem.
Następnego dnia obszedłem i trochę też objechałem miasto(pociągiem), od świątyni do świątyni, jednak ceny wstępu, oraz fakt że nie rozróżniam tych świątyń spowodowało, że mało gdzie wszedłem. Za to wybrałem się na szczyt ( za wejście na który też trzeba było zapłacić, ale tylko 300 jenów- 9 złotych).
Jedna rzecz na temat japońskich świątyń i modlitwy w nich. Zwykle wygląda to coś w stylu: wrzucamy monetę, pochylamy się, klaszczemy, składamy życzenie, pochylamy się, klaszczemy(pewnie coś pokręciłem, ale serio coś w tym stylu, jeszcze gdzieś jest miejsce, żeby walnąć w dzwon). Z moich rozmów z Japończykami, wynika że ich stosunek do religii to głównie tradycja, a nie wiara.

Wieczorem udałem się do kafejki internetowej, żeby napisać wpis na bloga. Kafejka była dość droga, ale zapewniała inne ciekawe atrakcje w gratisie, jak np. napoje z automatu i komiksy, oraz inne takie.
Po dwóch nocach biwakowania w Narze (nikt się nie przyczepiał do namiotu, a bagaż, w ciągu dnia, zostawiałem w automatycznej przechowalni), ruszyłem autostopem do Nagoi. Podjechałem z nary pociągiem i bez problemów złapałem kciukiem samochód. Zostałem wysadzony, w miejscu postojowym w obie strony drogi. Musiałem mieć kartkę, ale udało mi się zmusić ludzi, żeby mi napisali Nagoja po japońsku na kartce.
Mój host w Nagoi Ryuji był bardzo zajęty, ale zgodził się na mój przyjazd dzień przed. Jak zwykle u moich japońskich gospodarzy, mieszkanie to kawalerka, więc muszę iść spać wtedy, kiedy i on.
Nic specjalnego w Nagoi nie widziałem, ale też nie poszedłem, do muzeum do którego namawiał mnie Ryuji, bo wstęp był drogi. Może było warto? Nie wiem. Nagoja to miasto przemysłu motoryzacyjnego tuż obok znajduje się miasto Toyota.
Po dwóch nocach w Nagoi ruszyłem do Tokio. Najpierw próbowałem łapać przy wjeździe na autostradę, w samym centrum. Nie udało się. Potem podjechałem pociągiem w inne miejsce, ale ono okazało się błędem, gdyż wjazd na autostradę był tylko w kierunku przeciwnym. Na szczęście 3 miejsce okazało się być dobrym. Za to moja karta do łapania, niezbyt dobrze znosiła deszcz. Na szczęście droga do Tokio była całkiem udana. W tym udało mi się załapać na darmowy obiad, oraz na rozmowę przez google translate.

W Tokio ugościł mnie Yuta, dla którego byłem pierwszym gościem z CS. Trochę mieliśmy problemów związanych z barierą językową, ogólnie dogadywaliśmy się, ale ciężko było przeprowadzić jakąś luźną rozmowę, o życiu i takich tam. Okolica, w której mieszka mój gospodarz – fotograf to Sangenjaya.
Pierwszy dzień prawdziwego zwiedzania spędziłem najpierw w okolicy zwanej Ueno, pełnej parków i muzeów, do których nie wchodziłem. Następnie z moim hostem spotkailiśmy się w okolicy zwanej Shibuya i trochę ja zwidzieliśmy. Później próbowałem dostać się do ogrodów zamkowych, ale były zamknięte (jak się później okazało z powodu remontu, o czym 0 informacji). Zobaczyłem za to okolicę, wraz z budynkiem dworca głównego. Na koniec dnia Shinjuku, gdzie ze szczytów miejskiego wieżowca, można za darmo zobaczyć panoramę miasta, a potem ruszyłem w imprezową część dzielnicy, gdzie co chwila zaczepiali mnie czarnoskórzy naganiacze, absolutnie nie odpuszczający i idąc ze mną 3 minuty, namawiali mnie bym wstąpił do ich lokalu („nawet żebraka w twoim kraju stać na dziewczynę tutaj”).
Drugi dzień zwiedzania odwiedziłem Asakusę, czyli trochę jakby stare miasto. Następnie inne okoliczne dzielnicy. Byłem też w muzeum pieniądza (wstęp darmowy), ale obowiązywał zakaz robienia zdjęć. Jedną z praktycznych rzeczy w Tokio są bilety jednodniowe na metro. Jak się jeszcze jeździ na ulgowych jak ja to wychodzi 15 złotych dziennie, więc całkiem przyzwoicie. Można trochę zaoszczędzić.

Trzeciego dnia zwiedzania, za rekomendacją mojego gospodarza wybrałem się do muzeum nauki (całkiem spoko, ale jakbym był dzieckiem, lub nastolatkiem to bym był pod dużo większym wrażeniem), a później do Electric Town, okolicy dla miłośników komputerów.
W niedzielę ruszyłem stopem w stronę Kioto, gdzie musiałem odebrać swój komputer. Z Tokio ruszyłem bardzo szybko, ale przed tem miałem pełną kontrolę bagażu przez policę. Udało mi się dojechać pod Nagoję i tu na długo utknąłem w systemie autostrad otaczających miasto. Po kilku godzinach ktoś postanowił mnie przewieść na lepszy parking. W pierwszej chwili pomyślałem, że to nie był najlepszy pomysł, bo na tym parkingu, prawie nikt się nie zatrzymywał, ale jednak ktoś się zatrzymał i wywiózł mnie dalej za miasto. Tam bardzo szybko trafiłem na Argentyńskiego kierowcę tira, który zabrał mnie 20 kilometrów od Kioto i udostępnił swój internet w ciężarówce. Pod samym Kioto postałem chwilę, ale że była już 1 w nocy, postanowiłem się przespać i ruszyć rano. Udało się dotrzeć do Kioto koło 10.
Odebrałem mój naprawiony komputer i udałem się do złotego pawilonu, oraz do pałacu szoguna. W pałacu szoguna tradycyjnie zakaz robienia zdjęć. W pewnym momencie ciesząc się z mojego sprawnego komputera, zdałem sobie sprawę, że w szafkach przy pałacu zostawiłem parę swoich rzeczy(większość wyjąłem, ale zostały książki, w których też miałem trochę pieniędzy). Przez 2 godziny nikt tego nie ruszył, a była to już druga taka akcja, że coś zostawiłem i udało mi się po to wrócić.
Noc spędziłem znowu u Raya i z rana na lotnisko. Po drodze jakimś cudem kontroler stwierdził, że mam ulgowy bilet i kazał kupić normalny i to tyle. Trochę długie i nudne, ale musiałem coś napisać.
całkiem tanie jedzenie, za jakieś 10 złotych |
coś z Polski |
Powrót na noc do Izumisano, a następnego dnia postanowiłem zaoszczędzić na bilecie i pojechać do centrum autostopem – udało mi się. Tego dnia na noc udało mi się załatwić nocleg w okolicach Kioto, więc ruszyłem z całym moim bagażem. Postanowiłem zwiedzić północne centrum Osaki (właściwe miasto Osaka). Po drodze postanowiłem skorzystać z przechowalni bagażu, na monety. Stwierdziłem, że nie będę brał tej wielkiej, bo przecież plecak się i do mniejszej zmieści, wystarczy tylko wyjąć parę rzeczy. I najprawdopodobniej właśnie w tym momencie, upychając bagaż do szafki, udało mi się złamać matryce w moim komputerze. No cóż... czasem warto pomyśleć co się robi.
Ośmiorniczka w cieście. Jadłem to już na Tajwanie, jednak jest to podobno regionalny przysmak Osaki. |
Na noc dotarłem do Ray'a, Amerykanina mieszkającego od 6 lat w Japonii. Ray odpowiedział na moje zapytanie na couchsurfingowej grupie „kanapa w ostatniej chwili w Kioto”. Mieszka w miescowości Yawata, w połowie drogi między Kioto, a Osaką, ale dużo bliżej obu tych miejsc, niż mój poprzedni gospodarz. Gdy tylko dotarłem do jego domu zdałem sobie sprawę, że mój komputer nie działa.
Ray dał mi listę świątyń, które koniecznie muszę zobaczyć, a było ich od groma. Pierwszego dnia wybrałem się do Fushimi-Inari, gdzie znajduje się niezliczona ilość bram Tori. Jak się później dowiedziałem symbolizują one japońskie firmy.
Następnie obszedłem jeszcze parę miejsc, by potem niespodziewanie dostać informacje, że tu już nie wejdę, bo jest po 16. No, ale i tak doznałem pewnego przesytu świątyń. Zacząłem też próbować się dowiedzieć ile będzie kosztowała naprawa komputera. W miejscach, które odwiedziłem, chcieli jednak zbyt dużo, żebym mógł się zgodzić. Początkowo starałem się nie myśleć o komputerze, ale po jakimś czasie było trudno.
Drugi dzień w Kioto, zacząłem więc od poszukiwań miejsca, gdzie mój komputer zostanie naprawiony, za sensowne pieniądze. Udało się znaleźć, więc mogłem spokojnie dokończyć zwidzenia miasta. Poszedłem do Pałacu Cesarskiego, gdzie wstęp był za darmo, po okazaniu paszportu i wypełnieniu wniosku(zwiedzanie z przewodnikiem). Potem do jednej świątyni i następnie już nigdzie mi się nie udało wejść, więc udałem się do miasta Kuzuha, gdzie znajduje się najbliższa stacja kolei po drodze do mojego hosta. Pierwszy raz kupiłem ulgowy bilet na pociąg i od tego czasu już do końca wycieczki jeździłem na ulgowych.
Jaka w tym logika? |
Następnego dnia wyruszyłem w stronę miasta Nara. Postanowiłem ruszyć autostopem, żeby oszczędzić pieniądze, przecież nie dość że ogólnie drogo to jeszcze naprawa komputera też kosztuje. Dojście w sensowne miejsce do łapania zajęło mi godzinę czasu, ale było warto. Dość szybko zatrzymał się Minoru. Zaproponował mi, że jeżeli mi się nie spieszy do może zabrać mnie trochę dalej, do swojej świątyni (http://en.wikipedia.org/wiki/Tenrikyo), oraz na obiad, a potem odwiezie mnie do Nary. Nie mogłem odmówić takiej propozycji (zwłaszcza obiadu), więc zgodziłem się i pojechaliśmy do Tenri.
typowy japoński samochód - mały i kanciasty |
jej - piję wodę w świątyni |
japońskie pierogi |
Po obiedzie, który był pierwszym razem, kiedy przypomniałem sobie jak używa się pałeczkami, Minoru odwiózł mnie do Nary. Tam zdążyłem wejść do świątyni z wielkim Buddą, kilku mało znaczących i przejść się po mieście. Nara słynie ze swoich jelonków, które chodzą sobie po parku miejskim i są karmione specjalnymi sucharami, przez ludzi. Zwierzęta te traktowane są jako święte i nie wolno im nic robić.
W Narze postanowiłem przespać się w namiocie w parku. Po raz pierwszy użyłem też na wyjeździe palnika gazowego(kupiłem butlę w Osace – cena jak w Polsce). Od raz przypomniał mi się klimat harcerski, oraz klimat dawnych wypraw autostopowych, z nocowaniem pod namiotem.
Następnego dnia obszedłem i trochę też objechałem miasto(pociągiem), od świątyni do świątyni, jednak ceny wstępu, oraz fakt że nie rozróżniam tych świątyń spowodowało, że mało gdzie wszedłem. Za to wybrałem się na szczyt ( za wejście na który też trzeba było zapłacić, ale tylko 300 jenów- 9 złotych).
Japońska poczta reprezentuje JP. Jedno z niewielu miejsc, gdzie działają zagraniczne karty płatnicze. |
Wesołe pismo japońskie |
Jedna rzecz na temat japońskich świątyń i modlitwy w nich. Zwykle wygląda to coś w stylu: wrzucamy monetę, pochylamy się, klaszczemy, składamy życzenie, pochylamy się, klaszczemy(pewnie coś pokręciłem, ale serio coś w tym stylu, jeszcze gdzieś jest miejsce, żeby walnąć w dzwon). Z moich rozmów z Japończykami, wynika że ich stosunek do religii to głównie tradycja, a nie wiara.
Wieczorem udałem się do kafejki internetowej, żeby napisać wpis na bloga. Kafejka była dość droga, ale zapewniała inne ciekawe atrakcje w gratisie, jak np. napoje z automatu i komiksy, oraz inne takie.
Po dwóch nocach biwakowania w Narze (nikt się nie przyczepiał do namiotu, a bagaż, w ciągu dnia, zostawiałem w automatycznej przechowalni), ruszyłem autostopem do Nagoi. Podjechałem z nary pociągiem i bez problemów złapałem kciukiem samochód. Zostałem wysadzony, w miejscu postojowym w obie strony drogi. Musiałem mieć kartkę, ale udało mi się zmusić ludzi, żeby mi napisali Nagoja po japońsku na kartce.
tanie jedzenie z supermarketu - ryż + nadzienie |
Mój host w Nagoi Ryuji był bardzo zajęty, ale zgodził się na mój przyjazd dzień przed. Jak zwykle u moich japońskich gospodarzy, mieszkanie to kawalerka, więc muszę iść spać wtedy, kiedy i on.
Dobre jedzenie, ale potwornie drogie. Za prawie 30 złotych się nie najadłem,a to podobno niedroga knajpa. |
Nic specjalnego w Nagoi nie widziałem, ale też nie poszedłem, do muzeum do którego namawiał mnie Ryuji, bo wstęp był drogi. Może było warto? Nie wiem. Nagoja to miasto przemysłu motoryzacyjnego tuż obok znajduje się miasto Toyota.
Zamek |
jedzenie ze sklepu. W Japonii w każdym sklepie jest mikrofalówka. |
Pan ryba |
zrobiłem naleśniki - smak Polski.... ale to było ekstra |
Po dwóch nocach w Nagoi ruszyłem do Tokio. Najpierw próbowałem łapać przy wjeździe na autostradę, w samym centrum. Nie udało się. Potem podjechałem pociągiem w inne miejsce, ale ono okazało się błędem, gdyż wjazd na autostradę był tylko w kierunku przeciwnym. Na szczęście 3 miejsce okazało się być dobrym. Za to moja karta do łapania, niezbyt dobrze znosiła deszcz. Na szczęście droga do Tokio była całkiem udana. W tym udało mi się załapać na darmowy obiad, oraz na rozmowę przez google translate.
W Tokio ugościł mnie Yuta, dla którego byłem pierwszym gościem z CS. Trochę mieliśmy problemów związanych z barierą językową, ogólnie dogadywaliśmy się, ale ciężko było przeprowadzić jakąś luźną rozmowę, o życiu i takich tam. Okolica, w której mieszka mój gospodarz – fotograf to Sangenjaya.
kolacja w restauracji |
Pierwszy dzień prawdziwego zwiedzania spędziłem najpierw w okolicy zwanej Ueno, pełnej parków i muzeów, do których nie wchodziłem. Następnie z moim hostem spotkailiśmy się w okolicy zwanej Shibuya i trochę ja zwidzieliśmy. Później próbowałem dostać się do ogrodów zamkowych, ale były zamknięte (jak się później okazało z powodu remontu, o czym 0 informacji). Zobaczyłem za to okolicę, wraz z budynkiem dworca głównego. Na koniec dnia Shinjuku, gdzie ze szczytów miejskiego wieżowca, można za darmo zobaczyć panoramę miasta, a potem ruszyłem w imprezową część dzielnicy, gdzie co chwila zaczepiali mnie czarnoskórzy naganiacze, absolutnie nie odpuszczający i idąc ze mną 3 minuty, namawiali mnie bym wstąpił do ich lokalu („nawet żebraka w twoim kraju stać na dziewczynę tutaj”).
Drugi dzień zwiedzania odwiedziłem Asakusę, czyli trochę jakby stare miasto. Następnie inne okoliczne dzielnicy. Byłem też w muzeum pieniądza (wstęp darmowy), ale obowiązywał zakaz robienia zdjęć. Jedną z praktycznych rzeczy w Tokio są bilety jednodniowe na metro. Jak się jeszcze jeździ na ulgowych jak ja to wychodzi 15 złotych dziennie, więc całkiem przyzwoicie. Można trochę zaoszczędzić.
Trzeciego dnia zwiedzania, za rekomendacją mojego gospodarza wybrałem się do muzeum nauki (całkiem spoko, ale jakbym był dzieckiem, lub nastolatkiem to bym był pod dużo większym wrażeniem), a później do Electric Town, okolicy dla miłośników komputerów.
Używałem pralni na żetony - czułem się jak bohater hollywoodzkich filmów |
placki z jabłkiem, ale jedno jabłko kosztowało 5 złotych. |
W niedzielę ruszyłem stopem w stronę Kioto, gdzie musiałem odebrać swój komputer. Z Tokio ruszyłem bardzo szybko, ale przed tem miałem pełną kontrolę bagażu przez policę. Udało mi się dojechać pod Nagoję i tu na długo utknąłem w systemie autostrad otaczających miasto. Po kilku godzinach ktoś postanowił mnie przewieść na lepszy parking. W pierwszej chwili pomyślałem, że to nie był najlepszy pomysł, bo na tym parkingu, prawie nikt się nie zatrzymywał, ale jednak ktoś się zatrzymał i wywiózł mnie dalej za miasto. Tam bardzo szybko trafiłem na Argentyńskiego kierowcę tira, który zabrał mnie 20 kilometrów od Kioto i udostępnił swój internet w ciężarówce. Pod samym Kioto postałem chwilę, ale że była już 1 w nocy, postanowiłem się przespać i ruszyć rano. Udało się dotrzeć do Kioto koło 10.
Nowa profesjonalna kartka |
Odebrałem mój naprawiony komputer i udałem się do złotego pawilonu, oraz do pałacu szoguna. W pałacu szoguna tradycyjnie zakaz robienia zdjęć. W pewnym momencie ciesząc się z mojego sprawnego komputera, zdałem sobie sprawę, że w szafkach przy pałacu zostawiłem parę swoich rzeczy(większość wyjąłem, ale zostały książki, w których też miałem trochę pieniędzy). Przez 2 godziny nikt tego nie ruszył, a była to już druga taka akcja, że coś zostawiłem i udało mi się po to wrócić.
Noc spędziłem znowu u Raya i z rana na lotnisko. Po drodze jakimś cudem kontroler stwierdził, że mam ulgowy bilet i kazał kupić normalny i to tyle. Trochę długie i nudne, ale musiałem coś napisać.
Wcale nie nudne!:)
OdpowiedzUsuńPo japońskich opłatach za wszystko zaczął mnie cieszyć fakt, że u nas takich opłat nie ma, a ceny za komunikację miejską w Polsce to jednak pestka.
OdpowiedzUsuńSpodobała mi się ta opcja z możliwością przyrządzenia jedzenia do micro~ w markecie.
Pozdrawiam.
Mariusz
Całkiem spoko relacja.
OdpowiedzUsuń