Przejdź do głównej zawartości

Tajwan


Cześć. Trochę mi to zajęło, ale oto wpis o Tajwanie.
Co mi się podobało na Tajwanie? Wszystko. Był to taki powrót do normalność w wielu kwestich w porównaniu do Filipin. No, ale największą zaletą Tajwanu są jego mieszkańcy, niezwykle pomocni ludzie. Ciekawi autostopowicza, często pierwszego, którego widzieli w życiu. Także jak nietrudno się domyślić, na Tajwanie wreszcie pojeździłem autostopem na poważnie i było to świetne przeżycie.
Pierwszą rzeczą, którą zrobiłem po przylocie na lotnisko TPE było wejście do autobusu,  do Taichung. I tu pierwsze różnice w porównaniu z filipinami: kierowca nie mówi, po angielsku i nie sprzedaje biletów. Jest jednak na tyle miły, że zabiera mnie do kasy i zamawia za mnie bilet.
W trakcie jazdy autobusem, wreszcie zobaczyłem cywilizację do jakiej jestem przyzwyczajony: drogi, bloki do tego autobus miał szerokie siedzenia i nie czekał, aż będzie pełen, tylko ruszył według rozkładu.


Hura Prawdziwy autobus
Cywilizacja

Po dotarciu do Taichung spotkałem się z Naną moim hostem. Nana, jak wielu Tajwańczyków, poruszała się na skuterze.
Po dotarciu do jej mieszkania, wybraliśmy się na jej uniwersytet. Przypomina on bardziej park, a budynki mają jedno, dwa piętra. Główną atrakcją jest tutaj nowoczesny kościół, ale jako mieszkaniec kraju pełnego kościołów, nie byłem pod jego wrażeniem.




Wieczorem wybraliśmy się na nocny targ (nightmarket). No i to już zrobiło na mnie wrażenie. Tysiące ludzi na skuterach przejeżdżają przez miasto pełne neonów, wyświetlaczy i temu podobnych. Po prostu wszystko się świeciło. Była to ogromna odmiana po filipinach, gdzie nie dość, że ulice często były nie oświetlone, to jeszcze samochody potrafiły się bez niego obyć nocą (rzadko,ale jednak widziałem takie przypadki). Mimo ogromu tych reklam nie przypominało to warszawskich banerów i bilbordow. W tym chaosie było jakieś piękno.


Nocny targ to miejsce, w którym można zjeść wszelkiej maści dziwne,ale jednocześnie bardzo smaczne potrawy. Jedzenie jest tu stosunkowo tanie. Ludzie często nie mają nawet kuchni  w domu. Spróbowałem tu wielu różności,  niestety nazw większości nie pamiętam, ale są zdjęcia.





Smierdzace Tofu, ale calkiem dobre






Po jedzeniu wybraliśmy się na występ magików na uniwersytecie mojej gospodyni. Gwiazdą wieczoru był jej kolega, lubiący sztuczki z czerwonymi kartami.

Na koniec dnia widok na miasto z góry. Widać łunę.  Nie ma mowy o widoczności większej ilości gwiazd.

Następnego dnia rano obudził mnie dziwny dźwięk. Przypominał on odgłos budzika, albo samochód z lodami. Początkowo myślałem, że może mają tutaj jakiś zbiorowy budzik. Później dowiedziałem się, że jest to smieciarka. Budzi ludzi o 6 rano,  żeby wynieśli śmieci ... właśnie,  jedną rzeczą do której ciężko było mi się przyzwyczaić jest brak śmietników na ulicach. Znajdują się zwykle tylko przy knajpach z jedzeniem. Najwyraźniej tajwanczcy  nie czują potrzeby wyrzucania śmieci poza domem.
Rano odwiedziny w knajpce oferujacej śniadania i kolejne świetne jedzenie.

Później Nana napisała mi najciekawszą kartkę do łapania stopa w moim życiu. Co najważniejsze bardzo skuteczną.


Zabrała mnie na stację benzynową w centrum miasta.  NIE było to najlepsze miejsce, więc postanowiłem wybrać się autobusem za miasto.

Mój pierwszy autostopem to dziewczyna na skuterze. Okazuje się, że jestem niezłą ciekawostką i moi kierowcy chcą sobie robić ze mną zdjęcia.





Udało mi się dotrzeć do Sun Moim Lake.  Nie miałem zbyt dużo czasu, żeby się przyjrzeć, ale ma ono świetną infrastruktore dla turystów pieszych i rowerzystów.



Po sun moon lake planowałem ruszyć na północny zachód by zobaczyć zachodnie wybrzeże Tajwanu. Jednak wcześniej zostałem przekonany przez Nanę i jej kolegę, że  lepiej jechać na około kraju, gdyż droga którą chciałem jechać jest najprawdopodobniej nieprzejezdna.
Wybrałem  się więc na południe kraju. Próbując łapać stopa, w niekoniecznie dobrych miejscach. Jednak ludzie mi pomogli. Zostałem zabrany na punkt postojowy na autostradzie,  a tamta ludzie napisali mi na kartce, wszystkie możliwe opcje mojej podróży. Ostatecznie na noc wylądowałem w Kaohsiung. Wyciągnął laptopa po znalezieniu wifi. Napisałem prośbę o awaryjną kanapę. Myślałem, że nikt nie zareagował, jednak dzień później zauważyłem, że mój telefon nie poinformował mnie o otrzymanym smsie z ofertą noclegu. No nic szkoda, bo ktoś chciał mi pomóc, a ja tego nie zauważyłem. Postanowiłem powłóczyć się nocą po mieście. wszedłem do 7eleven, popularnego sklepu w ten części świata, gdzie poza sklepowe można posiedzieć, podgrzać zalać zupkę i takie tam. Zagadał do mnie starszy pan i zaczął dawać mi rady, jak zaoszczędzić pieniądz, gdzie rozbić  namiot. Była to dla mnie ogromnie miła odmiana po Filipinach, gdzie byłem traktowany jak ktoś kto ma pełno pieniędzy. Wreszcie ludzie rozumieją mój sposób podróży.

Namiot ostatecznie rozbiłem w central parku. Nikt mnie nie niepokoił przez noc. Rano obudziłem się ze względu na kier tenisowy pełen ludzi, oraz ludzi uprawiających tai chi w parku (albo coś innego w tym  stylu).






Rano obejrzałem trochę miasta, zjadłem śniadanie pokazując na posiłek, który chciałem. Jak już pisałem, tajwanczycy raczej słabo władają angielski, ale widać, że chcą się zmierzyć z okazją rozmowy w tym języku, jeżeli znają choć trochę.






Za miasto wyjechałem pociągiem. Następnie dojechałem na samo południe Tajwanu do Kenting.

Szpital dla turysty hihi


Pozbyłem chwilę i ruszyłem w stronę wschodniego wybrzeża. Tam widać pełno rowerzystów. Jeden z moich kierowców opowiedział mi że objechał Tajwan rowerem. To cel na mój kolejny przyjazd do tego kraju.


Dojechałem do miejscowości Dulan. Było już  ciemno i deszczowo, kiedy więc pewien człowiek zaoferował mi miejsce do spania nie mogłem odmówić. Przeprosiłem mojego planowanego hosta w Yilan. Może i bym tam dotarł, ale ominęły by mnie widoki, dla których zdecydowałem się na tę trasę. Moim gospodarzem był profesor lee, archeolog. W jego domu znajdowało się muzeum. Bardzo ciekawa postać. Opowiadał mnóstwo historii, ze swego bogatego życia.



Rano  ruszyłem w stronę Tajpej. Mijając piękne krajobrazy, stromych gór dochodzących wysokością do 4000 m stykających się z morzem. Zdjęć niestety zbyt wiele nie zrobiłem wtedy, gdyż ciężko prosić kierowcor,żeby się zatrzymali, bo ja chcę zdjęcie zrobić. Ostatecznie dojechałem do Yilan, a stamtąd autobusem do Tajpej.


szpitalny autobus





Tam spotkałem się z moimi gospodarzami: Nadią z Tajwanu i jej chłopakiem Marko z Serbii. Marko pisze  magisterkę z informatyki i gra na gitarze w bałkanskim zespole z Tajwanu. Szybko złapaliśmy wspólny język. Jak tylko przyjechałem moi gospodarze  byli zajęci, dostałem 3-4 godziny wolnego. Już chciałem ruszać na miasto, ale po był to pierwszy moment na moim szlaku, kiedy mogłem nie robić nic, więc odpocząłem.



Po odpoczynku wybraliśmy się na kolację na nocy targ i zobaczyliśmy memoriał Sun Yat-sen . Z ciekawszych rzeczy to rozmowa na temat deszczu z Marko. Mówię,  że chyba słabo,  że przyjechałem w porze deszczowej. Na to on, "a to tu są jakieś  inne pory?". Ogólnie gdy tylko przeczytałem,  ze wybieram się w tę część świata, w porze deszczowej, to pomyślałem, że słońca to ja ani razu nie zobaczę, ale tak na prawdę to na razie tego deszczu strasznie dużo  nie ma.




Następnego dnia razem z Nadią wybraliśmy się do świątyni, która miesza buddyzm z taoizmem, oraz konfucjanizmem. Pani ze świątyni zgodziła się opowiedzieć mi po angielsku o co w tym wszystkim chodzi, jak tylko pomodlimy się przed wszystkimi ołtarzami(ja tan się nie modliłem, ale polegało to na wrzucaniu świec do kolejnych piecy).







Następnie dołączyła do nas koleżanka Nadii i ruszyliśmy do muzeum. Tu jakieś skarby zwiezione z Chin przez uciekający rząd republiki. (Tajwan nazywa się republiką Chiński, w przeciwieństwie do Chińskiej republiki ludowej). Największą atrakcją w muzeum była super realistyczna kapusta  z kamienia.... bez komentarza. Nie no była spoko.



Następnie wybraliśmy się pod Taipei 101. Podobno, gdzieś na górze jest starbucks i można wejść tam zamiast na taras za 50 złotych. No, ale był zamknięty. Więc  weszliśmy tylko  na chwilę na dolne kondygnacje, gdzie znajduje się  centrum handlowe. Rozdawali próbki piwa, jakbym pił to spokojnie mógłbym wypić ze 3 kubki gratis.



Na koniec dnia wybraliśmy  się do restauracji typu zjedz ile chcesz w 2godziny. Nie mam pojęcia ile taka przyjemność kosztuje (nie płaciłem), ale sam sposób przygotowania jedzenia był dość dziwny dla mnie. Na szczęście przyszedł Marko i mnie poratował, gdyby nie jego słowiańskie zrozumienie dla tego, że nie mam pojęcia o co tutaj chodzi to bym nic  je zjadł. No więc wygląda to tak: wybieramy sobie z półki surowe jedzenie. Następnie wrzucamy do garnka, stojącego na naszym stole. Garnek jest podzielony na dwie części, zwykłą i ostrą. Po ugotowaniu w zupie jedzenie wyjmujemy i maczamy we wcześniej przygotowanym sosie. Do wyboru milion dziwnych  rzeczy. W sumie nie mam pojęcie co jadłem, ale było dobre. Picie i desery też wyliczone w ceny, a więc jedliśmy tak żeby najeść się na dwa dni.



moj ulubiony znak drogowy - zwolnij



Następnego dnia zobaczyłem świątynię, której nie widziałem wcześniej. Chciałem pójść di drugiej, ale  była zamknięta w poniedziałek (jak to muzea mają  w zwyczaju). Następnie na lotnisko, tym samym dopełniając moją Tajwańską pętle. No i do Japonii.
P.s. cały tekst napisałem na komórce. Trochę dziwnie się pisało, ale słownik mnie ratuje.

Komentarze

  1. Super zdjęcia, dzięki za relację :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisałem to na komórce, ale zdjęcia wyrzucałem w japońskiej kafejce internetowej/komiksowej. Ogólnie dość drogo, bo 20 złotych za półtorej godziny,ale napoje i gazetki porno były w gratisie. Myślę, że większość użytkowników to właśnie w celach autoerotycznych tam przychodzi.

      Usuń
  2. Rety Sebuś, fajnie się to wszystko czyta. Jedzenie wygląda genialnie! Powinieneś przepisy zbierać - jak Ty byś nie gotował to na pewno Macio by spróbował ;) no i fragment o pieknym chaosie jest moim ulubionym ;)
    Pozdrowieniania od nas!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę nie wiem jak mam zbierać przepisy. Mam pytać kucharzy, w knajpach, którzy nie mówią po angielsku w jaki sposób to ugotowali?

      Usuń
  3. Zastanawiałem się jak drogie mogłoby być rozbicie namiotu w parku, w naszym kochanym, zaaferowanym kraju.
    Pewnie równowartość pokoju w hotelu.
    Znak drogowy - "Zwolnij" - mnie zafascynował.
    Pozdrawiam Mariusz

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeszcze pytanie dotyczące jednego ze zdjęć.
    Czy dowiadywałeś się czego symbolem jest hakenkreuz (widoczny na wieży budynku, chyba jakiejś świątyni).
    Jestem bardzo ciekaw (nie łącze tego jednak z faszyzmem, czy nacjonalizmem).
    Mariusz

    OdpowiedzUsuń
  5. Seba super się to czyta :D he he no i kolega Marko :D he he ale przygoda pozdr i czekam na dalsze relacje

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej, Sebuś, w zasadzie to nie wiem, jak wolisz, żeby komentowac tu czy na fb? ;) Chociaż pomyślałam sobie, że tutaj będzie uwiecznione jak ktoś kiedyś trafi na tego bloga po latach więc będzie tu od teraz! Fajnie się czyta więc dzięki, że sobie zadałeś trud siedzenia w świątyni onanizmu :P

    A w ogóle to urzekło mnie w tym wpisie słowo "piękne" - na żywo rzadko coś tak określasz :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Norwegia 2015 cz III (Trondheim, Bodø, Lofoty)

W piątek 3 lipca około 15:30 dotarłem do Trondheim. Zostałem wysadzony w samym centrum i teoretycznie mogłem pozwiedzać jeszcze tego samego dnia miasto, ale byłem potwornie zmęczony.

Szkocja 2017 VI - Fort William, Loch Lomond

12 ‎lipca 2017 opuściłem wyspę Skye. Dzięki autostopowi dostałem się pod zamek Eilean Donan. Do samego zamku nie wszedłem, ale widoki z zewnątrz wspaniałe. On 12 of July I left the Isle of Skye and hitchhiked to Dornie where the Eilean Donan castle is located. I didn’t enter the castle but the views from the outside were splendid. 

Norwegia 2015 cz IV (Tromsø, Alta i droga do Nordkapp)

To miał być już ostatni wpis z Norwegii, ale ze względu na ilość zdjęć i to, że to już mam przygotowane, postanowiłem go jednak rozbić na 2.