Przejdź do głównej zawartości

Chiny III - Pingyao, Xi'an, oraz autostopowe podróże

Ten odcinek będzie w dużej mierze o autostopie w Chinach, więc zacznę od moich spostrzeżeń. Chińczycy są w stosunku do siebie niezbyt ufni. Tak przynajmniej sami mi mówią. Obcokrajowcy mają łatwiej.

No dobra, ale czy Chiny są dobrym krajem dla autostopowiczów? Świetnym o ile nie mamy sprwcyzowanych planów i dużo czasu. Można długo stać  w jednym miejscu. Propozycje zostania na noc są bardzo często. Trzeba mieć świadomość, że jak już wsiadamy do ich samochodu to jesteśmy przyjaciółmi. No nie zawsze, ale dość często.  Darmowe jedzenie, to prawie standard. Jak już też się do nas przekonają są bardzo pomocni. Zagadują do innych kierowców. Nawet policja potafi tu złapać dla ciebie stopa.

Jeszcze w tamacie jak łapać. Hitchwiki podaje, żeby nie pisać kartek, a nie nie używać kciuka, tylko machać ręką i zagadywać. No, ale jak ja mam zagadywać jak potrafię tylko: dzień dobry, dziękuję, Polska i Warszawa (ale tu też się  mylę). Ja łapałem z kartkami, ale muszą to być cele odpowiednio bliskie. Ludzie jak widzą swoją miejscowość na kartce to chętniej się zatrzymują.

Z Pekinu ruszyłem w stronę bramek wskazanych na stronie hitchwiki. Wpis był sprzed 4 lat, więc już trochę nie aktualny. Nie ma już wskazanego autobusu. Za to metro dojeżdża 2 kilometry od bramek. Gdy dotarłem zdałem sobie sprawę, że nie mam przygotowanej kartki. Wybierałem się do Pingyao, ale to dość małe miasto, do tego ponad 500 kilometrów od Pekinu. Zacząłem więc spisywać z drogowskazu nazwę Shijiazhuang. W połowę pisania udało mi się namówić przechodnia, ażeby dokończył za mnie. Musiałem tylko wzmocnić jego pojedyncze kreski.





Dość szybko zatrzymał się  Well, który jechał tylko 70 kilometrów do Gāobēidiàn, zaprosił mnie na nocleg, wraz z kolacją, a że zrobiło już się ciemno z jego oferty skorzystałem.





Rano śniadanie na mieście i zostaję wysadzony na bramkach na autostradę.  Tu dostaję propozycję zabrania się w góry  w innym kierunku.  Gdyby nie to, że w Xi'an miałem potwierdzony nocleg to pewnie  bym skorzystał. W końcu zabiera  mnie busik na kolejne 60 kilometrów. Tam wysiadam  na bramkach, gdzie umundurowany człowiek podchodzi natychmiast i po 5 kilku minutach wsadza mnie w samochód jadący do Shijiazhuang. Postanowiłem nie popełnić tęgo błędu co w przypadku Tianjin i wysiadłem na stacji benzynowej przed miastem. Nie okazało się to dobrym pomysłem,  więc po ponad godzinie wyszedłem na autostradę. Lokalni przecież i tak się na niej zatrzymują, a już raz coś tak tu zatrzymałem. Po 15 minutach zatrzymali się Katrina i jej mąż, którzy zapronowali mi, że podwiozą mnie na dworzec. Skoro już byłem do tyłu w stosunku do planu postanowiłem skorzystać. Zaprosili mnie do drogiej restauracji. Kiedy okazało się, że nie ma opcji kupienia biletów, zaproponowali, że sami mnie tam zawiozą. Po drodze okazuje się jednak, że się nie wyrobią. Wywieźli mnie jednak  spory kawałek za miasto i wysadzili na dobrej stacji benzynowej.  Zagadywali kierowców. Kiedy udało mi się znaleźć samochód  samemu, wszystko im wytłumaczyli.



sam pisałem







W samochodzie, jadącym do Taiyuan, jedyną osobą mówiącą choć trochę po angielsku był około 7 letni chłopak. Nie miał dużego zasobu słów, ale za to świetny akcent (widać że warto wcześnie zaczynać naukę).

W momencie, gdy droga  na Pingyqo odbijała znowu zostałem wysadzony na stacji postojowej na autostradzie, gdzie  rodzina z samochodu zagadywała za mnie do ludzi.

Udało się znaleźć ekipę, również rodzinną, jadącą na 3 samochody, która jechała do Pingyao. Tu znowu jedynie młody chłopak mówił po angielsku.

Rodzina(a właściwe to matka tego chłopaka ), gdy dowiedziała się,  że nie wiem, gdzie się zatrzymam i że w razie czego mam namiot, postanowiła zapłacić za pokój hotelowy, obok nich i zabrali mnie na kolację. Myślę, że potraktowali to trochę jak okazję do poćwicenia angielskiego dla młodego. Może nie. W każdym razie przez cały dzień wydałem 6 złotych.

Samo Pingyao to miasto niekoniecznie znane wszystkim Chińczykom i to chyba dobrze mimo, że  jest to miasto turystyczny to ceny są przyzwoitą, a w piatkową noc tłum wcale nie był duży. uJest to średniowieczne miasto z wielkim murem. Jest też współczesna część za murem, ale raczej nie jest zbyt duza.  Swoją drogą milionowe miasto dla Chińczyków to małe miasto, a to na pewno milionowe nie jest.

Muszę przyznać, że miasto zrobiło na mnie ogromne wrażenie i polecam każdemu, kto by się wybierał do Chin. Bardzo klimatyczne stare miasto.  Nie mam pojęcia jak bardzo stare są budynki w mieście, bo na pewno były przebjdowane, ale na pewno mają klimat bardzo starych, do tego nie wszystko jest tu tak odpicowane i wydać stare,sypiące się budynki. Dla mnie dodawało to klimatu i autentyzmu tego miasta. Nie ma mowy o poczuciu chińskiej podróbki starego miasta, nawet jeśli niektóre budynki są nowe to świetnie wpisują się  w zabudowę. Widać też, że zbierana jest stara cegła, więc nowe budynki najpewniej budowane są z części  tych strych. Ze względu na brak czasu, nie wszedłem do żadnego z biletowanych miejsc. Bilet był jeden na całe miasto 150 yuanów. Pewnie warty swej ceny, ale miałem czas, żeby zajrzeć do jednego czy dwóch miejsc.



























Z Pingyao ruszyłem na pobliskie bramki autostradowe z kartką Xi'an. Kartka zdecydowanie odstraszała kierowców. Po godzinie spisałem, więc nazwę Linfen z drogowskazu. To też nie pomogło. Narysowałem więc,  strzałkę w prawo, żeby zasygnalizować w którą stronę autostrady jadę.  Po 5 minutach zatrzymał się  chłopak, który rozwoził towar po stacjach autostradowych. Najpierw pojechał wq kierunku przeciwnym, ale ostatecznie wysiadłem na stacji, gdzie było pełno samochodów ibpo chwili znalazłem stopa do Linfen.



Moi "przewoźnicy" zadzwonili do córki jednego z nich, żeby mnie poinformować, że chcą mnie zaprosić na obiad, jednak ja się dowiedzieli, że jadę do Xi'an, to wysadzili mnie na stacji przy autostradzie. 
Tam myślałem, że mam mega szczęścię, bo po minucie znalazłem ekipę, która jechała wynajętym autobusem do Xi'an. Jednak gdy się pakowałem do autobusu, to kierowca
stwierdził, że mnie nie chce. Wróciłem, więc z kartką pod restaurację i łowiłem dalej. Po 20 minutach podjechał koleś i dogadaliśmy się, że podwiezienie mnie na trasie. Jak się  w pewnym momencie okazało, jednak nie  tą główną, i z 330 nagle się zrobiło 370 kilometrów odległości.

Po dotarciu na stację benzynową zastaliśmy pustki. Mój kierowca, przy pomocy translatora, że zwykle są tłumy(była sobota). Próbował zagadywać do kierowców, ale nieskutecznie. Ostatecznie zaproponował, że weźmie mnie do siebie na noc, a jutro zawiezie do Xi'an ja jednak nie chciałem nic przesuwać i stwierdziłem, że zostaję walczyć.

Obsługa punktu nadaje do mnie po chińsku, że tu nikt nie jedzie w tę stronę. (tak przynjamniej rozumiałem ich znaki). Po godzinie wyszedłem na autostradę i po chwili zobaczyłem pojazd  na sygnale, wyraźnie podjeżdżający w moją stronę. Jeden mandat za łapanie stopa na autostradzie już mam(pozdrów dla Patrola), więc spodziewałem się kolejnego, o ile nie gorszych konsekwencji. Policjanci, czy też straż autostrady nie mówili po angielsku. Po kilku minutach bezskutecznych prób komunikacji, zadzwoniłem do mojego gospodarza, w Xi'an Adolfa (niezłe imię co, ale mówi, że się dowiedział, że oznacza ono wilk i dlatego używa takiego). Okazało się, że chcą mi pomóc i zabrać do miasta, żebym tam mógł łapać.

Wsiadłem więc. Po chwili proszą,  żebym zadzwonił do tłumacza i dowiaduję się, że wsadzą mnie w taksówkę i ona mnie podwiezie pod dworzec autobusowy, gdzie też jadą wszystkie samochody w stronę Xi'an. Taksówka kosztowała chyba 5 złotych.  Po dotarciu postanowiłem najpierw sprawdzić dworzec, ale jak już wszedłem i spytałem to mnie zaczęli wciskać do autobusu, który właśnie odjeżdżał. Za autobus zapłaciłem 85 Yuanów, czyli 42 złote.



Do mojego hosta dotarłem około 21-22, więc  w sumie w ostatnim możliwym momencie. Przed snem wybraliśmy się pod jego blok na mięso z rusztu. Potem dowiedziałem się, że Adolf zostawi mi klucze rano, a potem wróci dopiero dzień później wieczorem. Innymi słowy: cała chata moja.


Widoki z okna

lokalny targ z jedzeniem




Mój pierwszy dzień zwiedzania spędziłem na oglądaniu Terakotowej armii. Wstęp dość drogi, bo aż 150 rmb, do tego tłum potworny. Mam poczucie, że to trochę za dużo. Przez moje nieogarnięcie i w sumie brak jakiejś informacji o tym, gdzie indziej po za internetem, nie zorientowałem  się, że bilet pozawala także na wycieczkę do mauzoleum tego króla dla którego zbudowano armię. Może wtedy by mi się nie wydawało tak drogo.











Ogólnie w Xi'an wydałem około 200 złotych na wstęp do atrakcji turystycznych i mam poczucie, że to za dużo. Pekinie było pod tym względem taniej.


Tego dnia nie udało mi się już nigdzie wejść. Znalazłem za to dzielnicę muzułmańską, pełną ulicznego jedzenia. Z tego co zauważyłem kuchnia muzułmanów ma duży wpływ na to co jedzą Chińczycy z północy. Restauracje bardzo często prowadzone są przez muzułmanów.
 


















Obszedłem spory kawał murów miejskich, gdzie w parkach, tysiące ludzi ćwiczyło, lub tańczyło.













Kolejnego dnia wybrałem się na spacer do Wielkiej Gęsiej Pagdogy. Kupa kasy za nie tak ciekawą świątynię, a jeszcze wstęp na pagodę dodatkowy i absolutnie, moim zdaniem, nie warty.



te rzeźby to część centrum handlowego












Potem trafiłem do świątyni Daxingshan, która dla mnie była dużo bardziej ciekawa, a wstęp darmowy.













Potem jeszcze Mała Gęsia Pagoda i metrem do wieży dzwonu(dzwonnicy ), a potem do pobliskiej wieży bębnów (bębnicy?).W obu tych miejscach byłem w trakcie pokazów, które odbywają się kilka razy na dzień.











Potem do wielkiego meczetu i  ruszyłem kupić jakieś jedzenie.






Dzień trzeci w Xi'an spędziłem na wyspaniu się i napisaniu pierwszego wpisuje o Chinach. U mojego hosta vpn zrywał wyjątkowo często.

Wieczorem chciałem po zjedzeniu czegoś chciałem jeszcze odwiedzić świątynie, ale obie były zamknięte.


Jogurt





Następnie na dworzec i ten wpis zakończę tutaj.



Komentarze

  1. Stopa to szczerze Tobie zazdroszczę (oj trochę się kiedyś jeździło), ale chyba dziś zabrakłoby mi odwagi. A może po prostu zrobiłem się bardziej wygodnicki?
    Jak smakowała ta Natural Soda Water?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Norwegia 2015 cz III (Trondheim, Bodø, Lofoty)

W piątek 3 lipca około 15:30 dotarłem do Trondheim. Zostałem wysadzony w samym centrum i teoretycznie mogłem pozwiedzać jeszcze tego samego dnia miasto, ale byłem potwornie zmęczony.

Szkocja 2017 VI - Fort William, Loch Lomond

12 ‎lipca 2017 opuściłem wyspę Skye. Dzięki autostopowi dostałem się pod zamek Eilean Donan. Do samego zamku nie wszedłem, ale widoki z zewnątrz wspaniałe. On 12 of July I left the Isle of Skye and hitchhiked to Dornie where the Eilean Donan castle is located. I didn’t enter the castle but the views from the outside were splendid. 

Norwegia 2015 cz IV (Tromsø, Alta i droga do Nordkapp)

To miał być już ostatni wpis z Norwegii, ale ze względu na ilość zdjęć i to, że to już mam przygotowane, postanowiłem go jednak rozbić na 2.