Z Kashgaru wyruszyłem w wieczorem (po
19 czasu pekińskiego) w stronę Ulumczat. Udałwało mi się
przejechać całkiem spory kawałek, aż nagle zostałem wysadzony na
parkingu taxi,gdzie nikt już nie jechał w tamtą stronę. Po pewnym
czasie zgodziłem się pojechać taksówką pod warunkiem, że
znajdzie się druga osoba i na dojazd złożymy się po połowie.
Kosztowało mnie to 10 złotych, ale dojechałem na noc do Ulumczat.
Tam trochę zajęło mi, ale po jakiejś
półtorej godziny wylądowałem pod punktem granicznym. Ciekawostką
jest, iż mimo że granica znajduje się jeszcze 140 stąd to w tym
miejscu następuje odprawa graniczna, wraz z pieczątką w
paszporcie, a na właściwej granicy jest tylko kontrola paszportów.
Noc spędziłem na przystanku
autobusowym tuż obok „odprawy granicznej”.
Wreszcie spróbowałem tego, czym chińczycy zajdali się, w pociągu. Niedobre |
Chciałem z samego rana przekroczyć granicę, ale okazało się, że muszę czekać, aż do 11 (czasu pekińskiego), żeby zaczęli wbijać pieczątki. Do odprawy nie wpuszczono jeszcze ciężarówek, czekały w sumie tylko 4 osoby i w pewnym momencie jeden facet zaproponował, żebyśmy w 4 wzięli jedną taksówkę do granicy. Zgodziłem się, bo nie było jeszcze żadnych tirów, a być może nie udało by mi się inaczej dotrzeć do granicy. Do tego miałem na ten cel odłożone 100 yuanów, czyli 50 złotych.
Kierowca taksi zabrał nasze paszporty
i dostał do nich jakiś kwit, który najwyraźniej jest dowodem, że
dowiózł nas do właściwej granicy. Do taksi zostałem wsadzony na
najgorsze miejsce do robienia zdjęć, czyli z tyłu pośrodku, ale
coś tam udało mi się złapać na zdjęciach. Po drodze byliśmy
zatrzymywani do kontroli paszportów, chyba ze 3 razy.
Po dojeździe do granicy okazuje się,
że punkt kontrolny nie jest jeszcze czynny. Musieliśmy więc
poczekać, a że nasz kierowca zapierdalał i byliśmy pierwszym
samochodem to czekania, było całkiem sporo. W sumie chyba ze 4-5
godzin.Czekam głównie w barze, gdzie jest chłodno i puszczają kirgijską telewizję. Trafiłem na muzykę ludową, więc nawet ciekawie dla mnie
Gdy tylko otworzyli granice, kierowca
oddał paszporty pogranicznikom, a sam zmył się. Oprócz mnie na
granicy czekali Amerykanin Kent, z którym potem ruszyłem razem,
oraz ekipa rowerzystów z Południowej Afryki, których widziałem
już w Kashgarze w hostelu. Oni też musieli jechać taksówkami.
Po oddaniu paszportów, rowerzystów puszczono, a mnie i Kenta wsadzono do tira, który przejedzie do Irekshtam, czyli Kirgijskiej granicy. Na szczęście ten przejazd był darmowy. Po drodze kolejne kontrole paszportów, aż dojechaliśmy do właściwej, gdzie wbito nam pieczątki, a kierowca zjechał na „tamożnię”. Po przejściu granicy spotkaliśmy taksiarzy, którzy chcieli od nas ogromnych stawek, by dostać się do Sary-Tash. Ponieważ wszystkie informacje w sieci podają, że tego odcinka nie da się pokonać bez płacenia, zaczęliśmy zagadywać do kierowców tirów. W tym momencie doświadczyliśmy działania mafii taksówkowej. Kiedy tylko dogadaliśmy się z kierowcą, przychodził do niego taksiarz i zaczynał się kłócić i mówić nam, że tir nas nie zabierze. Po pewnym jednak czasie zgodził się zejść do naszej stawki 10 USD za osobę, ale wsadził nas do innego tira. Kierowca dziękował mu uściskiem typu miś, więc chyba był bardzo wdzięczny. Swoją drogą mój towarzysz podróży zna język turecki i potrafi się dogadywać z Kirgizami, choć czasem ci potrafią odpowiadać mu po rosyjsku, co wymagało mojego tłumaczenia.
Irkeshtam |
Po drodze mieliśmy piękne górskie krajobrazy, a nasza ciężarówka wspinała się po górskich drogach.
Sary-Tash |
Komentarze
Prześlij komentarz