Przejdź do głównej zawartości

Południowa Korea

Korea Południowa to kolejny kraj na mojej drodze, na zwiedzanie którego byłem kompletnie nieprzygotowany. Na dwa dni przed przylotem wiedziałem tylko, że odwiedzę Busan i Seul co zrobić ze środkiem mojej wyprawy zdecydowałem się pytając mojej gospodyni w Seulu.

Co do samej Korei to kraj ten wbrew pozorom, bardzo różni się od Japonii, już od pierwszej chwili. Koreańczycy są dużo bardziej luźni w swoim zachowaniu, jak i ubiorze niż Japończycy. Modne są tu bardzo amerykańskie czapki z daszkiem.

Ceny przypominają nasze. Za 15 złotych można spokojnie najeść się w restauracji. Brakuje trochę tanich produktów, więc mimo wszystko trochę pieniędzy wydałem. Moja pierwsza wizyta w dużym sklepie, skończyła się sporymi wydatkami, gdyż wszystko wydawało mi się tanie w porównaniu z Japonią. Drożej niż w Japonii kosztowały napoje, choć może te konkretne były tańsze, ale brakowało tanich napojów. W Korei prawie nieobecny był mój ulubiony napój wyjazdu - mleczna herbata.

Uwaga na koreańską kuchnię: jest ostra. Do tego wszystko podawane jest na wielu talerzykach. Z tym, że w większości z nich znajdują się dodatki, w tym najważniejszy z nich - kimczi.

Do Busan dotarłem w środku dnia. musiałem trochę poczekać na mojego hosta Andy'ego. Andy odezwał się do mnie po moim zapytaniu na grupie ostatniej szansy z Busan. On sam mieszka w sąsiednim mieście Gimgae, a przez 6 lat mieszkał w Polsce, dlatego zdecydował mi się pomóc. Nawet trochę po polsku porozmawialiśmy, choć Andy wolał angielski, ponieważ, jak twierdzi, polski zdążył już zapomnieć w 3 miesiące.


Na mojego gospodarza poczekać musiałem 2 godziny w okolicach jego pracy. Bardzo przemysłowa okolica pełną różnych warsztatów, od razu widać różnicę z Japonią, gdzie wszyscy wyglądali na pracowników biurowych.





Po odwiedzinach w domu, udaliśmy się do pobliskiego centrum handlowego, gdzie zjedliśmy kolację i zrobiłem zakupy. Andy mieszka tam od miesiąca, nie zna miasta i bez Gps nie jest w stanie nigdzie pojechać.



Mimo krótkiego pobytu, Andy polecił mi odwiedzić dwa miejsca. jak się okazało później w jednym z nich nie tylko nie był, co nawet nie do końca wiedział co to za miejce.

Na drugi dzień ruszyłem do informacji turystycznej, gdyż mapka którą wziąłem z lotniska nie była zbyt pomocna. Informacja też nie była. No cóż poszedłem w jedno z miejsc które polecił mi Andy. Amnam Park to nadmorski park z pięknymi widokami na skały i morze. Jedna z rzeczy, która rzuciła mi się mocno w oczy to ogromna ilość sklepów z odzieżą turystyczną. Wszyscy wybierający się w góry, są świetnie wyposażeni, a gór w Korei nie brakuje. Stanowią 70 procent powierzchni.










Po wizycie w Parku, próbowałem chodzić po miejscach wskazanych na mapie turystycznej. Okazało się to być trudne, gdyż mapa ta nie była mapą, a dziwnym rysunkiem, nie oddającym, w żaden sposób skali.

Chodząc z "mapą", zostałem zaczepiony przez pewnego chłopaka, który spędził ze mną 2 godziny i pokazał parę miejsc, w tym miejski targ, gdzie spróbowałem ulicznego jedzenia. Przed powrotem do Gimgae zajrzałem jeszcze na popularną plażę.




kawałek ośmiornicy








Drugi dzień zwiedzania Busan spędziłem w świątyni Beomeosa, oraz wchodząc na najwyższy szczyt w mieście Geumjeongsan, będący częścią twierdzy Geumjeongsanseong.

















Wieczorem spotkałem się w Gimhae z lokalną couchsurferką Eunjin, która zabrała mnie na kolację w postaci zimnych kluch (cold noodles), czyli zupy z lodem, a potem na kurhan królowej Heo.





 Następnego dnia, po przerysowaniu znaków z wikipedii na kartki, ruszyłem łapać stopa do Joenju. Ogólnie okazało się to bardzo łatwe. Musiałem jednak użyć dwóch kartek, żeby dojechać do miasta po drodze. Sam koreański alfabet mimo, iż przypomina chiński, wydaje się być łatwy do opanowania i na pewno łatwy do przepisania, więc wszystkie kartki przygotowałem sam.







W Joeonju przyjeła mnie Hye-seung, pierwsza osoba do jakiej napisałem w tym mieście. W mieście spędziłem piątkowy wieczór, oraz sobotę. Moja gospodyni jednak pracowała w sobotę, ale poprosiła swoją koleżankę, by oprowadziła mnie po mieście. Miasto słynie ze swojej „starówki”, czyli domów Hanok, oraz lokalnej kuchni.
 

















Lody z czerwoną fasolą





W niedzielę ruszyłem na drogę, by dojechać stopem do Seulu. Stojąc obok stacji benzynowej, z parkingiem, zostałem zaproszony do konteneru firmy transportowej, poczęstowany arbuzem, a następnie wsadzony do pustego autobusu jadącego na seulskie lotnisko, w środku na wielkim ekranie cały czas leciały przeboje K-pop, który potrafi brzmieć jak disco polo momentami. Z autobusu zostałem wysadzony na parkingu w pół drogi i tu dość szybko zabrałem się z miłośnikami k-popu do Seulu. Dostałem od nich płytę „number 1 in Korea”, próbowałem ją zostawić w samochodzie (że niby zapomniałem), ale zauważyli to i mi ją wcisnęli, a następnie jeden z nich kupił mi bilet na metro by dostać się we właściwą część miasta. Tu by dostać się do domu Wooyeon, która przyjmowała mnie w Seulu, musiałem wykonać parę telefonów. Na szczęście wifi jest bardzo łatwo dostępne w mieście, więc bez problemu mogłem zadzwonić ze skypa.


jedna porcja gotowa druga jeszcze nie



Pierwszego dnia zwiedzania Seulu ruszyłem w poszukiwaniu informacji turystycznej. W przeciwieństwie do tej z Busan, dostałem garść sensownych informacji. Po drodze widziałem wiele punktów informacyjnych, a także pracowników informacji, chodzących po ulicach w charakterystycznych czerwonych strojach.

Pierwszy dzień zwiedzania był poniedziałkiem musiałem więc pogodzić się z faktem, że nie wszędzie wejdę. Na szczęście główny pałac Gyeongbokgung był otwarty. Podchodziłem po ulicach niedaleko od pałacu, by powrócić do miejsca mojego pobytu. Bilety autobusowe kosztują około 3 złotych, choć niektóre trasy są tańsze. Sami kierowcy autobusów to zdecydowanie ludzie, którzy myślą, że wożą ziemniaki, a nie ludzi.

























Wieczorem wybraliśmy się z Wooyeon nad rzekę, gdzie przebywało dużo ludzi. Tam też dowiedziałem się, że Korea to światowy potentat operacji plastycznych. Od razy zacząłem inaczej patrzeć na ludzi w tym kraju.





Następnego dnia wybrałem się do kolejnego pałacu Deoksugung, ten posiada wyraźną współczesną część.




Potem poszedłem w stronę świątyni Jogyesa, a następnie do parku z widokami sponad miasta.












Potem wybrałem się we dwa miejsca, ale niestety w niewłaściwej kolejności. Najpierw do dzielnicy kawiarni i obcokrajowców, która podobno ciekawsza jest po zmroku, a potem do muzeum wojny koreańskiej, gdzie dotarłem za późno, aby wejść (wstęp wolny). Na szczęście na zewnątrz muzeum jest ciekawe. Pełno tam sprzętu używanego w trakcie wojny.




Później wybrałem się do Gangnam, które moja gospodyni mi odradzała, by zobaczyć kolejną świątynię - Bongeunsa. Był to pierwszy raz kiedy widziałem rozświetloną, w środku, buddyjską świątynię i muszę przyznać, że wyglądało to świetnie.







Trzeciego dnia wybrałem się na górską wycieczkę na Gwanaksan, gdyż szlak zaczynał się blisko mojego miejsca pobytu. Niby tylko 632 metrów, ale były skały i łańcuchy, więc ja byłem mocno zadowolony. Tuż przed szczytem wybrałem się do świątyni, gdzie rozdawano darmowe posiłki.










Za to na szczycie musiałem zaczekać, żeby przejść, gdyż wojsko dostarczało coś do swej bazy helikopterem.

Po powrocie do mieszkania nie byłem w stanie już się nigdzie wybrać. Zaczekałem na powrót Wooyeon i poszedłem wydawać moje wony. Wybraliśmy się do restauracji, gdzie sami smażymy mięso, a za focie na fejsiku dają dokładkę.




Noc postanowiłem spędzić na lotnisku, gdyż lot miałem o 8 rano. Chciałem w tym czasie napisać ten wpis, ale się nie udało i macie go tydzień później.






Komentarze

  1. Po wszystkich wcześniejszych opisach, Korea zrobiła na mnie najmniejsze wrażenie, pomimo, że czekałem na Twoją relację. Może spodziewałem się czegoś innego?
    Wrażenie zrobił na mnie chłopak, który zaczepił Ciebie i przez kilka godzin oprowadzał. U nas, w Polsce, podejrzewałbym takiego osobnika o jakieś niecne zamiary (np. chęć okradzenia)
    Mam pytanie dotyczące tych kanałów wodnych. Są to sztucznie wybudowane cieki wodne, czy odnogi głównej rzeki? W moim odczuciu bardzo fajne miejsca.Pozdrawiam
    Mariusz

    OdpowiedzUsuń
  2. Mi tam się podobało. To są "naturalne" cieki wodne. Miasto jest wcisnięty w góry, więc niektóre to są wręcz strumyki po środku doliny

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Norwegia 2015 cz III (Trondheim, Bodø, Lofoty)

W piątek 3 lipca około 15:30 dotarłem do Trondheim. Zostałem wysadzony w samym centrum i teoretycznie mogłem pozwiedzać jeszcze tego samego dnia miasto, ale byłem potwornie zmęczony.

Szkocja 2017 VI - Fort William, Loch Lomond

12 ‎lipca 2017 opuściłem wyspę Skye. Dzięki autostopowi dostałem się pod zamek Eilean Donan. Do samego zamku nie wszedłem, ale widoki z zewnątrz wspaniałe. On 12 of July I left the Isle of Skye and hitchhiked to Dornie where the Eilean Donan castle is located. I didn’t enter the castle but the views from the outside were splendid. 

Norwegia 2015 cz IV (Tromsø, Alta i droga do Nordkapp)

To miał być już ostatni wpis z Norwegii, ale ze względu na ilość zdjęć i to, że to już mam przygotowane, postanowiłem go jednak rozbić na 2.